niedziela, 8 kwietnia 2018

Standardy okołokrojeniowe

Przy okazji niedzielnego krojenia chleba można sobie z powodzeniem ukroić również dwa palce. Kuchnia spłynęła krwią. Słabość. Leżenie na kafelkowanej podłodze, żeby się nie przewrócić. No, słowem - weekendowy standard.
Że nóż był wcześniej używany, a nie sterylnie czysty jak być powinien, pojawiła się myśl, że może warto zabezpieczyć się przed tężcem. Może warto pochwalić się swoim wyczynem komuś kto się zna na pociętych gospodyniach domowych.
I okazało się, wbrew narzekaniom malkontentów, że wcale nie trzeba jechać do sąsiedniego miasta, szukać, pytać, prosić i umierać, żeby w niehandlowy dzień, w którym jest nakaz odpoczynku - uzyskać lekarską pomoc. W niewielkim mieście na Śląsku :)
Poza standardowym wrzaskiem, którego uczą na pierwszych zajęciach w Akademii Medycznej - CZEKAĆ!!! - potem było już wzorcowo. Dyskietka, przyjęcie, skierowanie na chirurgię - tuż obok w szpitalu - recepta na surowicę, w razie gdyby nie wypisali, ale na pewno wypiszą, ale gdyby nie... . Dzwonek na chirurgię, chwila oczekiwania, w drzwiach miła pani, chwila oczekiwania, oględziny przez miłą panią, ciśnienie, puls, sterylny gazik, znów chwila w poczekalni, ponowna wizyta w rejestracji, chwilka znowu, wreszcie spotkanie z chirurgiem. Chirurg nie dość, że młody i ładny to jeszcze bardzo uprzejmy. Nawet nie westchnął, że skoro nożem nie dotarłam do kości to może wystarczyło zmówić paciorek i samo by się zagoiło. Szok! Zawsze jednak można liczyć na pielęgniarkę. Na zlecenie wykonania opatrunku prychnęła, ale naprawdę leciutko, że przy TAKIEJ rance bandażować mnie nie zamierza, ale plasterka nie poskąpiła :).
No nie jest tak do końca źle. Tak beznadziejnie, że już zostaje tylko wyjechać gdzieś, nie wiadomo gdzie, byle dalej od niemożności, niechęci i opieszałości. Nawet panią Polkę z Wysp Brytyjskich z Europejską Kartą Ubezpieczenia przyjęto bez szemrania. Po Brexicie!
No naprawdę nie jest źle :)
 
 

środa, 4 kwietnia 2018

Jesteś tego warta. Jesteś tego warty.

7.35 wejście smoka do przychodni. Czarno. Przy rejestracji niewielka kolejka, reszta opadła z sił i koczuje na krzesełkach. Pani w okienku niby rejestruje, ale kolejka się nie posuwa. Szeleszczą papierki. Chrzęszczą wysuwane co kilka minut wielkie szuflady. Telefon dzwoni, ktoś chciałby się zarejestrować, ale w tym miejscu, tej formy komunikacji - nie używamy. 8.15. W ramach studenckiego kwadransu wchodzi lekarz. Nieśpiesznie. Z dystynkcją. Okienko rejestracji się zamyka. To chwila przeznaczona na rozmowę. Lekarz - rejestratorka. Nic tu po postronnych uszach. 10 minut. 15 minut. Obie panie, mijając kolejkę, wychodzą do pokoju socjalnego. Bez kawy nie da się rozpocząć dnia. Pacjentów się nie przyjmuje choć to już 8.30. Pacjentów się nie rejestruje. Ale kawa się robi.
I nikt nie protestuje. Sama silę się na lekkie pokręcenie głową. Na grymas niezadowolenia na twarzy. Ale taki nie za bardzo widoczny, bo jeszcze ktoś zauważy... Milczymy zatem. Cierpliwie czekamy. Ktoś mdleje w kolejce. Ktoś nie wytrzymuje, wychodzi. Milczenie. Bo to jest normalne. To znaczy nie jest normalne, ale zostało uznane za normę.
W oczekiwaniu na wizytę rozglądam się po przychodnianych tablicach korkowych. "Wszystkie badania krwi i EKG dla klas sportowych - odpłatnie wg. cennika". Cennik jest najdłuższą informacją na ścianie. "Iniekcje i zabiegi zlecone przez lekarzy specjalistów - odpłatnie wg cennika". "W przypadku braku dyskietki wizyta lekarska - odpłatna wg cennika". Drobnym druczkiem coś o prawach pacjenta. "Coś", bo na nosie zabrakło mi okularów. Nie widzę jakie są te moje i Twoje prawa. Informacje powyżej działają terapeutycznie. Od razu jakoś mniej człowieka boli. I gorączka spada po przeczytaniu, szczególnie pierwszych pozycji z cennika.
Na koniec wizyty w poczekalni jeszcze garść wiadomości " z krypty". Czyli jeden pacjent drugiemu pacjentowi, prawie do ucha. A to o dobie spędzonej na izbie przyjęć miejscowego szpitala, a to o duszącym się dziecku z zachłystowym zapaleniem płuc czekającym 6 godzin na prześwietlenie tychże i o czekaniu na operację na cito - przez 7 miesięcy. Kiwamy głowami. Co zrobić? Norma.
Sami to za normę traktujemy. To my wybieramy ludzi, którzy deklarują to zmienić. Za normę przyjmujemy, że oni i wszyscy poprzedni, z tych deklaracji się nie wywiązują. Pogodziliśmy się, że nic nie można zrobić.
Nie trzeba od razu wychodzić na ulicę. Nie trzeba nikogo wyzywać ani obrażać. Wystarczy ZACZĄĆ o tym wreszcie MÓWIĆ. Mieć odwagę nazywać rzeczy po imieniu. Nazywać spóźnienie - spóźnieniem. Opieszałość - opieszałością. Nierzetelność - nierzetelnością. Tak długo jak udajemy, że patologia jest normalnością, tak długo nikt nie czuje, że należy dokonać zmiany.
Jesteśmy warci normalności.
 

Jeszcze będzie normalnie.

Czas jest nie najłatwiejszy jednak po co sobie go jeszcze bardziej utrudniać? Na informację o pustych sklepowych półkach drżą nam ko...